piątek, 28 października 2011

Today I like: halloween

To ma być po prostu dobra zabawa, a do tego każdy pretekst jest dobry. Nie wkładajmy ideologii tam, gdzie jej nie potrzeba.

piątek, 21 października 2011

Wenecja

Opowiadać o Włoszech można naprawdę długo. Żadne zdjęcia czy słowa nie oddadzą rzeczywistych doznań, poza tym z pewnością znajdzie się masa osób, które wiedzą o Italii znacznie więcej, niż ja.

Przystanek pierwszy: Wenecja.


Ile ja się nasłuchałam, że po wizycie w Wenecji będę rozczarowana...! Że gorąco, że komary, smród, tłum i w ogóle "przereklamowane to wszystko". A jednak okazuje się, że romantyczna Wenecja jednak istnieje! Istnieje i pełna jest urokliwych, wąskich uliczek, odurzających zapachów prawdziwej pizzy, podniszczonych, odrapanych, omszałych, popękanych, a jednak najpiękniejszych na świecie domków i kamieniczek.


Szkoda, że za przywilej pobytu w Wenecji słono się płaci. Sama tylko możliwość wstępu tutaj to wydatek rzędu 10 euro. To jedno z najdroższych (a może najdroższe?) miast we Włoszech: toaleta kosztuje 1,5 euro, kawałek pizzy 6 euro, a koperto od 2 euro od osoby.
Ale za to jedzenie...! Te smaki można chwalić w nieskończoność.


Pierwsze skojarzenie z Wenecją? Oczywiście karnawał! Oraz związane z karnawałem maski. Szkło Murano to - zaraz po maskach i koronkowych wachlarzach - najbardziej typowa pamiątka z pobytu tutaj. Niebawem pokaże Wam bransoletkę, na którą się skusiłam.


Nie można nie podziwiać umiejętności gondolierów, którzy na tak niepewnym, chwiejnym 'gruncie' znakomicie utrzymują równowagę, a do tego potrafią jednocześnie grać, śpiewać i wiosłować.


Bardzo żałuję, że nie miałam wystarczająco dużo czasu, by zwiedzić całą Wenecję. Nie widziałam nawet jednej setnej tego, co warte jest ujrzenia. A z dala od turystycznych szlaków, z dala od tłumów, kawiarni i drogich butików można zatracić się w plątaninie wąskich uliczek, zniszczonych łodzi i tajemnicy.

Lektura obowiązkowa, kiedy tylko znajdę trochę czasu (czyli po maturze?) - oczywiście "Król złodziei" Cornelii Funke.

niedziela, 16 października 2011

Moja wielka, szkolna, włoska wycieczka

Po kilku dniach życia na walizkach muszę wrócić do rzeczywistości. Mam nadzieję, że wspomnienie morza, zabytków, wspaniałych budowli, najlepszego na świecie jedzenia, najmilszych ludzi i jedynego w swoim rodzaju włoskiego stylu życia pozostanie we mnie na długo i pozwoli jakoś przetrwać zimowe miesiące.

Kiedy dzisiaj rano po raz pierwszy od ponad tygodnia włączyłam komputer i przeglądnęłam zdjęcia z wycieczki, zauważyłam, jak śmiesznie mało pokazują.To nawet nie jedna tysięczna.

Tutaj żyje się chwilą. Horacjańskie Carpe Diem dopiero teraz stało się dla mnie zrozumiałe.Włosi są radośni. Głośni. Towarzyscy i otwarci. Nie zamartwiają się na zapas, świat nie kończy się dla nich na pracy i ciągłym pięciu w górę. Żyją powoli. Mają czas, by codziennie rano przed pracą zjeść śniadanie w uroczej kawiarni, czytając gazetę i ucinając sobie krótką pogawędkę z sąsiadem. Nie stronią od wieczornego przesiadywania w restauracjach w gronie rodziny i przyjaciół, przy dobrym winie i jedzeniu.
Młody człowiek pozdrawiający swoją sąsiadkę - na oko siedemdziesięcioletnią staruszkę - słowami ciao bella, czy cukiernicy dający mi na spróbowanie po małym kawałku każdego ciasta w sklepie, kiedy nie mogę się zdecydować na któreś z nich to takie drobiazgi, od których aż ciepło się robi w okolicy serca.





 To tylko zapowiedź tego, czym pragnę się z Wami podzielić. Chcę, żebyście zobaczyli moją Wenecję, Florencję, Rzym, Padwę, San Gimignano, Monte Cassino, Pompeje, Sienę i najpiękniejsze na świecie Sorrento. Wiem, że na razie moje zdjęcia pozostawiają dużo do życzenia, ale jeśli wspólnie uruchomimy wyobraźnię, może coś z tego wyjdzie.

Za oknem - 1,5 stopni Celsjusza - znów jestem w Polsce.
Dobranoc!

niedziela, 2 października 2011

Czas na przerwę

Wczorajszy wieczór, zamiast nad książkami, spędziłam u kuzynki. Trochę kolorowych napojów, chipsów, żelek, zdecydowanie zbyt dużo pizzy, a wszystko o skandalicznie późnej porze. Do domu wróciłam przed 2:00, wiec chyba nawet nie muszę wspominać, że moje plany odnośnie skończenia "Przedwiośnia" w ten weekend szlag trafił.

Przegryzając śmieciowe jedzenie, oglądałyśmy 'Bez mojej zgody' - film był właściwie moją inicjatywą, ponieważ chciałam zobaczyć, czym ekranizacja różni się od powieści. Jest nienajgorsza, ale w pierwszej kolejności polecam książkę.


Szkoda tylko, że reżyser zrezygnował z przewrotnego i trochę nierealnego zakończenia znanego z powieści Picoult.

Przy okazji chciałam Wam pokazać kilka zdjęć pokoju mojej kuzynki, które udało mi się wykonać ukradkiem. Mnie się on bardzo podoba, choć sama jednak stawiam na minimalizm.


___________
Przede mną pracowity tydzień - trzymajcie się!